Spojrzeń kilka szarego szeregowca
na historyczne wydarzenia tych sierpniowych dni, naszej secesyjnej imprezy.
Giżyn.
Nie będzie tu o tej
zachodniopomorskiej wsi, bo nie jej niewątpliwe uroki krajobrazowe okazały się
najważniejsze, a ludzie tam mieszkający.
Serdeczność, pomoc, troska jaka towarzyszyła organizacji i przebiegowi
imprezy jest trudna do opisania. Zapewniono nam wszystko co potrzebne było do
funkcjonowania obozu od siana po olbrzymie ilości drewna. Dostęp do
sanitariatów, zarówno tych nowoczesnych, jak i urokliwych sławojek. Kuchnia
polowa z przepysznym bigosem, piwo dla spłukania gardła. Ba, nawet wytrucie
komarów! Młodzież pomagająca w organizacji obozu, strażacy ochotnicy
zabezpieczający bitwę (a mieli co robić). Flaga Konfederacji powiewająca w
centrum wsi ! Gospodarze wręcz nas rozpieścili. Dziękujemy Panom Wójtowi i
Sołtysowi , Panu Jan Obłąkowi, Paniom które przygotowały posiłek, OSP z Giżyna
i sąsiednich miejscowości, młodzieży, Panom walczącym z insektami, wszystkim
mieszkańcom Giżyna. Mamy nadzieję że
praw gościnności nie nadużyliśmy i że za rok ponownie się spotkamy.
Goście, Goście.
Liczyliśmy na gości z zagranicy i
nie przeliczyliśmy się. Choć wielu zagranicznym grupom termin nie odpowiadał,
zjawili się Niemcy, Słowacy, Czesi, Szwedzi. Niemcy to w zasadzie stali goście
w Giżynie, bywali już tam dwakroć przy okazji uroczystości przy mauzoleum von
Borcke. Przybyli od generała po szeregowca, dobrze przygotowani do obozowania
(kanadyjki w namiotach), z niewiastami, ciekawymi przepisami na napitki (likier
wiśniowy+ piwo + cola = mniam). Dobrze wyszkoleni, grający i śpiewający, do
późna przy ogniu gadający (a to niby Polaków są długie nocne rozmowy).
Słowacy i Czesi mimo odległości
przybyli w świetnych humorach, kawaleryjską (acz spieszoną) fantazją ubarwiając
obozowisko.
Szwedzi nas zaskoczyli.
Pozytywnie. Nie przypuszczaliśmy że Stefan i Konrad będą z swoim sklepem.
Trochę nas to na początku przeraziło…
- Oni tam mają cały sklep.
Masa skrzyń z towarem.
-Jezu! Choćby guzik musimy kupić!
Jak się okazało wyszli z imprezy
na plusie, a wielu mogło zaopatrzyć się w sprzęt dobrej jakości za rozsądną
cenę. Była to też okazja poznać wiele ciekawych opowieści z Szwecji, a w
głęboką noc w oparach spirytualiów w jankeskim obozie , Stefan dowiedział się
jak wiele szwedzkich słów znają Polacy (IKEA, Volvo, SAAB, Absolut, no i
oczywiście ABBA).
No i oczywiście gość z odległej
Ameryki, R. J. Cicero, odgrywający w amerykańskich inscenizacjach Herosa von
Borcke. Z przygodami (guma w pożyczonym aucie) udało mu się dotrzeć do Giżyna i
ożywić postać pruskiego majora. Podziwu
godne podejście do odtwarzanej postaci, w stroju, zachowaniu, mowie. Szkoda że
nie mógł przywieść swojego arsenału, z niesamowitym belgijskiej produkcji
garłaczem. Dla Pana Cicero wizyta w
Giżynie, zwłaszcza przy mauzoleum, była wyraźnym przeżyciem. Wędrował pośród
pól, jakby szukał cieni swego bohatera. Wpierał go nasz Clayton i Pan Chris McLaren z Sons of Confederate Veterans.
Jak się okazało na naszą imprezę
przybył także Pan Mariusz Rychter, autor książki „Las śmierci. Działania w
Wilderness 5-6 maja 1864.” Mamy nadzieję że uda nam się nawiązać z nim stałą
współpracę.
Jankesi.
„Nasi” Jankesi, 58. z Nowego
Jorku nas nie zawiedli. Zresztą chyba nikt nie myślał że mogło być inaczej. W
licznym składzie, wzmocnionym świeżymi rekrutami, stawili się na giżyńskich
polach, niebieszcząc się nam niczym chabry. Dali się poznać z nowych, nazwijmy
to stron, gdy to ćwiczyli strzelanie i ładowanie leżąc (gombrowiczowsko się
wtedy zrobiło), czy stosując nowatorskie metody targowania z Szwedami
(brooklyńskie koneksje czyżby?). Najmłodsi pośród nich zyskali wielkie uznanie
pośród miejscowych panien. W polu jak zwykle mężnie stawali. Mamy szczęście do Jankesów.
„Fire!”
Oj ognia było sporo. W piątek
Jankesi próbowali zająć wieś, ale nadziali się na nas blokujących drogę.
Spryciule po krótkiej wymianie ognia,
obeszli nasze pozycje i dostali się na główną ulicę. Za płotów mieszkańcy obserwowali
nasze zmagania, dały się słyszeć głosy niewiast „Nasi pokonają Jankesów”.
Rozbrzmiewała palba za palbą, nasz atak na bagnety załamał się w morderczym
ogniu Niebieskich. Ciała zaścieliły ulicę. Nieliczni skryli się za drzewami
rażąc nadal wroga, a ciężar walki wzięli na siebie Niemcy. Nie myliły się giżyńskie niewiasty,
ostatecznie wygraliśmy, ratując je i ich domostwa od niewątpliwych grabieży.
Sobotnia bitwa przyciągnęła wielu
widzów (strażacy oceniali że około 500 osób), co pozytywnie zaskoczyło naszych
gospodarzy. W polu stanął 14. z Luizjany, w odwodach z tyłu ukryci Słowacy i
Czesi , z boku Niemcy. Przed nami w pięknej tyralierze 58. Oj, działo się
działo. Zacięta wymiana ognia, cofanie się pod naporem Jankesów. Lufy karabinów parzyły palce, wraże kule
przerzedzały szeregi, chorąży padł, lecz sztandar szybko ponownie załopotał na
wietrze. W ogniu stanęły snopki siana, wkrótce płonęła trawa wokół nich. Ranni czołgali się by ujść płomieniom. Żar, dym,
huk, bitewny zamęt. Umysły niektórych w dziwne strony odchodziły, bo dało się
słyszeć śpiew "Kdož jste boží bojovníci"
…Porażający Rebel Yell towarzyszący ostatniemu atakowi na bagnety… Ostatnie
słowa Kaprala :”Powiedz żonie… powiedz jej… żeby nie ruszała pieniędzy!!!”
To była piękna bitwa.
Kamraci.
Towarzysze broni… przysłowiowo
można z nimi konie kraść. Ogarniający dyscyplinę, jak zwykle zasadniczy,
sierżant Brunio. Ojciec Założyciel, który mężnie od środy czuwał nad właściwym
przebiegiem imprezy, a i na banjo zagrał i po czesku chóralnie można z nim było
pośpiewać (jakiś dziad mu tomahawk połamał). Kapral Brat Szary, wyciskający z
nas ostatnie poty na musztrze, obnosząc się wzorzystą kamizelką (przez
niektórych złośliwców zwaną „sodomicką”). Peter pomysłodawca i wykonawca
bitewnych dekoracji, które tak pięknie spłonęły (wraz z znaczna połacią łąki).
Clayton z swymi zdolnościami lingwistycznymi, dbający o naszych gości i
pełniący długie, wczesno poranne warty. Gregorius, facet i od misji ratunkowych
i od znaków, żywe srebro. Zeta, z odległej Szwecji, zarażający dobrym humorem i
radością z odtwarzania historii.Dawid, rekrut pełen zapału i chęci, chłopak jakich
nam trzeba. Nasz tymczasowy chorąży, Szymon, autor pewnej recenzji, który
liczymy wpierać nas będzie swym piórem. Ech, o nich to osobne opowieści trzeba
by pisać…
Często wspominaliśmy tych, którzy
nie mogli dotrzeć do Giżyna…
Acha, i jeszcze Fiat Ducato, ale
o tym napisze Gregorius ;)
Poezja:)
OdpowiedzUsuńByło klawo jak cholera ;-) (cytując klasyka). I oby więcej takich imprez.
OdpowiedzUsuńPete z 58th NY
Oj było :) Dzięki ;)
Usuń