No dobra, ktoś zapyta, co ten największy lądowy ssak może mieć wspólnego z wojną secesyjną? No, w sumie niewiele. Ameryka ojczyzną słoni nie jest, czasy słoni bojowych raczej też minęły (choć jako zwierzęta juczne ot Brytyjczykom w Indiach służyły). Skąd więc słoń w słowniczku wojny domowej? Za sprawą żołnierskiego slangu.
Zobaczyć słonia, poza ilustracjami w książkach, w Ameryce było wyczynem. Pierwsze zwierze trafiło do Stanów w 1796 roku, potem kolejne trafiały do cyrków czy obwoźnych "zoo". W 1821 roku pojawiła się pierwsza tresowana słonica. Możność zobaczenia tego egzotycznego stworzenia była czymś niesamowitym, wydarzeniem zapadającym w pamieć, czymś o czym opowiada się wnukom lub kumplom w barze. Zobaczyć słonia znaczyło doświadczyć czegoś niezwykłego. W ten sposób wyrażenie trafiło do mowy żołnierzy. Słoń stał się synonimem walki, bitwy. Zobaczyłeś słonia, czyli powąchałeś prochu, przeżyłeś wrogi ostrzał, próbowali cię zabić, może sam zabijałeś. Nie jesteś już żółtodziobem.
Tak więc o niedoświadczonych żołnierzach mówiono że nie widzieli słonia, o weteranach że takowego już zaobserwowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz