Rekonstrukcja historyczna skupia się zazwyczaj na odtwarzaniu rzeczy materialnych. Niektórzy żartobliwie określają nasze hobby jako modelarstwo w skali 1:1, inni nieco dziwaczną polszczyzną mówią o "odtwarzaniu sylwetek" żołnierzy, lekarzy, kucharzy, kupców z dawnych czasów. Pracuje się na materiałach namacalnych - wykopaliskach, eksponatach, fotografiach. Rzeczy niematerialne schodzą na drugi plan. A muzyka przeważnie znajduje się na szarym końcu. Ta przykra skądinąd sytuacja bierze się również stąd, że człowiek XXI wieku jest amuzyczny. Chociaż głośniki emitujące muzykę są w wielu miejscach, to mu sami nie potrafimy już śpiewać i grać. Robią to za nas urządzenia: telefony, komputery, odtwarzacze mp3, CD, radioodbiorniki. To one uczyniły nas muzycznymi analfabetami.
Dawniej oczywiście było na odwrót. Kiedy chcieliśmy usłyszeć muzykę, a
nie było pod ręką opery czy kościoła, to trzeba ją było samemu wykonać.
W wojsku najbardziej oficjalną grupą muzyczną była orkiestra pułkowa, która oprócz tego, że umilała czas w obozie, również zagrzewała żołnierzy do walki. Normalną rzeczą było, że wojsko szło do boju w takt muzyki granej przez orkiestrę.
Washington, D.C. - orkiestra 9th Veteran Reserve Corps
Czasami dochodziło do anegdotycznych sytuacji, jak np. w bitwie pod Dinwiddie Court House, kiedy to unijny generał Sheridan rozkazał orkiestrze ustawić się w pierwszej linii i grając wesołą muzykę podnieść morale żołnierzy. W odpowiedzi na front pozycji konfederackich wyszedł "szary" zespół muzyczny grając konfederackie przeboje.
Konfederacka orkiestra gotowa do wymarszu
Chociaż muzyka instrumentalna towarzyszyła żołnierzowi na każdym kroku, to jednak pieśni przez nich śpiewane znaczyły o wiele więcej. Śpiewane w obozach, w ogniu bitewnym, na zapleczu, prawdziwie wyrażały emocje, rozniecały uczucia patriotyczne i koiły tęsknotę za bliskimi co walczyli na wojnie, tymi którzy zginęli, tymi co zostali daleko w domu...
Oczywiście najbardziej lubianym i najbardziej naturalnym miejscem na prywatne muzykowanie było wieczorne ognisko w obozie. Dla obydwu stron ukochanymi pieśniami były znane i lubiane przedwojenne szlagiery, oraz pieśni przyniesione z rodzinnych domów.
Wielu żołnierzom, którzy często nie wyjeżdżali dalej niż kilkadziesiąt kilometrów od swojego domu, Wojna Secesyjna zmieniła całkowicie gusty muzyczne. Po raz pierwszy zetknęli się z instrumentami takimi jak banjo, akordeon, harmonijka ustna, drumla. Dzięki kontaktom z kolegami z innych regionów kraju i z innych stanów, uczyli się nowych piosenek, zaznajamiali się ze stylami muzycznymi, których wcześniej nie znali.
Najwcześniejsze pieśni i piosenki opowiadające o samej Wojnie Secesyjnej drukowane były na pojedynczych arkuszach papieru, zwano je "broadsides". Często sprzedawane były na ulicach przez młodych chłopców, jak gazety. Zazwyczaj były drukowane bez notacji muzycznej, poza tym były tanie w druku i można je było szybko wydać, czasami trafiały na ulice w ciągu kilku godzin po bitwie lub innym ważnym zdarzeniu.
Bardzo popularne były również zeszyty zawierające popularne pieśni i zapis nutowy, często z akompaniamentem.
Fragment harmonijki ustnej wydobytej w obozie jenieckim Lawton, w Georgii
Wśród żołnierzy niezwykle popularne były małe, kieszonkowe śpiewniki zwane "songsters". Drukowane były bez nut, zawierały tylko teksty piosenek, często nawet bez podania autora utworu. Oprócz Biblii, te kieszonkowe książeczki były najczęściej używaną literaturą zarówno przez wojaków z Północy jak i Południa.
Jeden z konfederackich weteranów napisał: "Zawsze nosiliśmy śpiewniczki ze sobą i mnóstwo naszego wolnego czasu spędzaliśmy na śpiewaniu. Swój śpiewnik miałem przy sobie nawet w niewoli i zabrałem go później do domu".
Super!
OdpowiedzUsuńEch, fajnie byłoby stworzyć taka orkiestrę pułkową!