wtorek, 29 lipca 2014

Giżyn 2014 - pierwsze wrażenia

Giżyn, niewielka miejscowość w powiecie myśliborskim w zachodniej części Pomorza … na pewno? Przynajmniej raz w roku staje się ona najbardziej południową na amerykańskim Południu, wsią, a to za sprawą ściągających tu z całej Europy zastępów wojaków obu stron konfliktu Wojny Secesyjnej. Mieszkańcem Giżyna był bohater Południa płk. Heros von Borcke ze sztabu kawalerii generała J.E.B. Stuarta, do końca jego życia nad pałacem rodowym powiewała flaga Konfederacji, do dziś spoczywa on w rodzinnym grobowcu w parku giżyńskim nieopodal stadionu sportowego.


Dla mnie 250 – kilometrowa podróż na „Południe" zakończyła się w Giżynie, ale … drugim, oddalonym od właściwego o ponad 30 kilometrów ;) Na szczęście nie powód to do wstydu, podobno zdarza się to często przyjezdnym :) Stąd kiedy wreszcie mój dyliżans zajechał przed remizę OSP, aktualnie ozdobioną dumnie powiewającą battleflag z krzyżem południa, trafiłem w sam środek potyczki pomiędzy Szarymi, a Niebieskimi. Całemu zdarzeniu bacznie przyglądali się mieszkańcy i całkiem poważnie rozważali udanie się do domów po różne …. „sprzęty” bo „przecież Nasi nie mogą przegrać”. Tak, tak drodzy czytelnicy „nasi” to było o żołnierzach Konfederacji, jak nie poczuć się tu natychmiast jak w domu?!


Siłą rzeczy nie zdążyłem przyłożyć się do „nasi nie mogą przegrać”, ale okazało się, że to rozgrzewka i oba oddziały w znakomitej komitywie odmaszerowały na miejsce postoju – pole gościnnego Sołtysa i Komendanta Straży Pożarnej, w jednej niezwykle sympatycznej osobie – czyli Pana Jana.

Wieczór upłynął na oczywistych w tej sytuacji rozmowach o starych karabinach, nadobnych białogłowach i tym podobnych, frapujących żołnierzy, tematach. Jako, że towarzystwo było międzynarodowe, język czeski, szwedzki, mieszał się z niemieckim, polskim, oczywiście, wszyscy mniej lub bardziej udatnie „władali” językiem naszych protoplastów. Wszyscy musieli się poznać, przywitać, odnowić znajomości, huk roboty, gdzie tu czas na sen?

Sobotni poranek zaczął się skoro świt … no dobrze przesadzam ;) , ale wcześnie bo program napięty był.
0 10.00 rekonstruktorzy i nasi Gospodarze udali się pod mauzoleum by oddać hołd bohaterowi. Oddziały prezentowały broń, przemówił przedstawiciel Stowarzyszenia Synów konfederacji z USA, obecny był także sam Heros von Borcke … dżentelmen z Virginii, który od lat odtwarza tę niezwykle barwną sylwetkę. Wieniec od konfederatów, sygnał na trąbce dzielnego trębacza – nowojorskiego ochotnika i oczywiście salwa honorowa.


Pierwsze starcia odbyły się w okolicznym lesie, adrenalina pulsowała w żyłach, spalony proch niczym najlepsze perfumy wypełniał nasze nozdrza, dowódcy mieli oczy dookoła głów by w porę wypatrzeć wroga. Jednym słowem duzi chłopcy spędzają przedpołudnie :)


Preludium przed walną bitwą wprawiło wszystkich w doskonałe nastroje poparte zawartością kuchni polowej z posiłkiem od naszej wspaniałej ludności miejscowej. Wbrew popularnemu powiedzeniu po jedzeniu nikt nie zapadł w sen tylko trwało ostatnie sprawdzenie oporządzenia, przeliczanie ładunków, a podoficerowie wychodzili ze skóry by umilić wojsku ostatnie chwile przed bitwą.


Aura tej soboty jak w całym kraju solidnie się postarała, słońce stało w zenicie, przypiekało zgodnie z prawidłami sztuki, toteż woda w manierkach szybko znikała. Doskonała pomocą służyli młodzi chłopcy, którzy z ogromnym zaangażowaniem pomagali w pracach obozowych, kwatermistrzowskich, logistyce. Jak już napisałem, jak nie kochać Giżynian za ich zaangażowanie.


O 16.00 po … nie, nie po ogniu artylerii, ale ciekawym wstępie słownym sierżanta Claytona, odziały zajęły pozycję na palcu boju, przygotowanym od strony bhp przez załogi straży ogniowej. Tyralierzy podnieśli wrogom ciśnienie tak by przypadkiem nie postanowili pójść na zimne piwo, miast stawać dzielnie i bitwa potoczyła się swoim rytmem.


Salwy z obu stron, ścielący się polegli, nadawali rytm inscenizacji bitwy pod Glendale z roku 1862. Czułem w szeregu obecność towarzyszy, których tak samo parzyła lufa rozgrzewającego się z każdym strzałem muszkietu, tak samo przeżywaliśmy dramatyzm. Rannych bardzo wspierał płk. Von Borcke, odprowadzając na punkt opatrunkowy lub dopingujący do powrotu do szeregu. Widać było, że dla Amerykanina to coś więcej niż tylko rekonstrukcja. Nie chcę przez to powiedzieć, że my polscy rekonstruktorzy traktujemy to wyłącznie w kategorii zabawy, ale z racji odległości w czasie i przestrzeni emocje z pewnością, są nieco innego rodzaju. Bitwa zgodnie z historią pozostała nierozstrzygnięta, chociaż ostatecznie oceniona została na korzyść Północy.


Ja byłem w Giżynie po raz pierwszy, ale prawdę mówili weterani, że atmosfera miejsca, ludzie są niepowtarzalne. W imprezie wzięło znacznie więcej osób niż przed rokiem, liczebność niebieskich zastępów imponowała, po stronie Południa wystąpiły dwie grupy polskie, dwie czeskie i koledzy ze Szwecji. Żuaw z Niemiec przyznał, że to najlepsza impreza w jakiej brał udział w tym roku, więc jest nadzieja, że dobra fama przyciągnie w roku następnym jeszcze więcej ludzi.


Apetyty Giżynian w tym względzie są w każdym razie duże. Gotowi są na jeszcze większy wysiłek by okazać tradycyjną polską - południową gościnność :)

Wcale nie było łatwo powrócić w wiek XXI :( Składam w tym miejscu wszystkim uczestnikom najszczersze podziękowania.

Prv. Toublanc „Ricardo” Michelet 14 LA Volunteers


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz