Giżyn, niewielka
miejscowość w powiecie myśliborskim w zachodniej części Pomorza
… na pewno? Przynajmniej raz w roku staje się ona najbardziej
południową na amerykańskim Południu, wsią, a to za sprawą
ściągających tu z całej Europy zastępów wojaków obu stron
konfliktu Wojny Secesyjnej. Mieszkańcem Giżyna był bohater
Południa płk. Heros von Borcke ze sztabu kawalerii generała J.E.B.
Stuarta, do końca jego życia nad pałacem rodowym powiewała flaga
Konfederacji, do dziś spoczywa on w rodzinnym grobowcu w parku
giżyńskim nieopodal stadionu sportowego.
Dla mnie 250 –
kilometrowa podróż na „Południe" zakończyła się w Giżynie,
ale … drugim, oddalonym od właściwego o ponad 30 kilometrów ;)
Na szczęście nie powód to do wstydu, podobno zdarza się to często
przyjezdnym :) Stąd kiedy
wreszcie mój dyliżans zajechał przed remizę OSP, aktualnie
ozdobioną dumnie powiewającą battleflag z krzyżem południa,
trafiłem w sam środek potyczki pomiędzy Szarymi, a Niebieskimi.
Całemu zdarzeniu bacznie przyglądali się mieszkańcy i całkiem
poważnie rozważali udanie się do domów po różne …. „sprzęty”
bo „przecież Nasi nie mogą przegrać”. Tak, tak drodzy
czytelnicy „nasi” to było o żołnierzach Konfederacji, jak nie
poczuć się tu natychmiast jak w domu?!
Siłą rzeczy nie
zdążyłem przyłożyć się do „nasi nie mogą przegrać”, ale
okazało się, że to rozgrzewka i oba oddziały w znakomitej
komitywie odmaszerowały na miejsce postoju – pole gościnnego
Sołtysa i Komendanta Straży Pożarnej, w jednej niezwykle
sympatycznej osobie – czyli Pana Jana.
Wieczór upłynął na
oczywistych w tej sytuacji rozmowach o starych karabinach, nadobnych
białogłowach i tym podobnych, frapujących żołnierzy, tematach.
Jako, że towarzystwo było międzynarodowe, język czeski, szwedzki,
mieszał się z niemieckim, polskim, oczywiście, wszyscy mniej lub
bardziej udatnie „władali” językiem naszych protoplastów.
Wszyscy musieli się poznać, przywitać, odnowić znajomości, huk
roboty, gdzie tu czas na sen?
Sobotni poranek zaczął się skoro
świt … no dobrze przesadzam ;) , ale wcześnie bo program napięty
był.
0 10.00 rekonstruktorzy i
nasi Gospodarze udali się pod mauzoleum by oddać hołd bohaterowi.
Oddziały prezentowały broń, przemówił przedstawiciel
Stowarzyszenia Synów konfederacji z USA, obecny był także sam
Heros von Borcke … dżentelmen z Virginii, który od lat odtwarza
tę niezwykle barwną sylwetkę. Wieniec od konfederatów, sygnał na
trąbce dzielnego trębacza – nowojorskiego ochotnika i oczywiście
salwa honorowa.
Pierwsze starcia odbyły
się w okolicznym lesie, adrenalina pulsowała w żyłach, spalony
proch niczym najlepsze perfumy wypełniał nasze nozdrza, dowódcy
mieli oczy dookoła głów by w porę wypatrzeć wroga. Jednym słowem
duzi chłopcy spędzają przedpołudnie :)
Preludium przed walną
bitwą wprawiło wszystkich w doskonałe nastroje poparte zawartością
kuchni polowej z posiłkiem od naszej wspaniałej ludności
miejscowej. Wbrew popularnemu powiedzeniu po jedzeniu nikt nie zapadł
w sen tylko trwało ostatnie sprawdzenie oporządzenia, przeliczanie
ładunków, a podoficerowie wychodzili ze skóry by umilić wojsku
ostatnie chwile przed bitwą.
Aura tej soboty jak w
całym kraju solidnie się postarała, słońce stało w zenicie,
przypiekało zgodnie z prawidłami sztuki, toteż woda w manierkach
szybko znikała. Doskonała pomocą służyli młodzi chłopcy,
którzy z ogromnym zaangażowaniem pomagali w pracach obozowych,
kwatermistrzowskich, logistyce. Jak już napisałem, jak nie kochać
Giżynian za ich zaangażowanie.
O 16.00 po … nie, nie
po ogniu artylerii, ale ciekawym wstępie słownym sierżanta
Claytona, odziały zajęły pozycję na palcu boju, przygotowanym od
strony bhp przez załogi straży ogniowej. Tyralierzy podnieśli
wrogom ciśnienie tak by przypadkiem nie postanowili pójść na
zimne piwo, miast stawać dzielnie i bitwa potoczyła się swoim
rytmem.
Salwy z obu stron, ścielący się polegli, nadawali rytm
inscenizacji bitwy pod Glendale z roku 1862. Czułem w szeregu
obecność towarzyszy, których tak samo parzyła lufa
rozgrzewającego się z każdym strzałem muszkietu, tak samo
przeżywaliśmy dramatyzm. Rannych bardzo wspierał płk. Von Borcke,
odprowadzając na punkt opatrunkowy lub dopingujący do powrotu do
szeregu. Widać było, że dla Amerykanina to coś więcej niż tylko
rekonstrukcja. Nie chcę przez to powiedzieć, że my polscy
rekonstruktorzy traktujemy to wyłącznie w kategorii zabawy, ale z
racji odległości w czasie i przestrzeni emocje z pewnością, są
nieco innego rodzaju. Bitwa zgodnie z historią pozostała
nierozstrzygnięta, chociaż ostatecznie oceniona została na korzyść
Północy.
Ja byłem w Giżynie po
raz pierwszy, ale prawdę mówili weterani, że atmosfera miejsca,
ludzie są niepowtarzalne. W imprezie wzięło znacznie więcej osób
niż przed rokiem, liczebność niebieskich zastępów imponowała,
po stronie Południa wystąpiły dwie grupy polskie, dwie czeskie i
koledzy ze Szwecji. Żuaw z Niemiec przyznał, że to najlepsza
impreza w jakiej brał udział w tym roku, więc jest nadzieja, że
dobra fama przyciągnie w roku następnym jeszcze więcej ludzi.
Apetyty Giżynian w tym względzie są w każdym razie duże. Gotowi
są na jeszcze większy wysiłek by okazać tradycyjną polską -
południową gościnność :)
Wcale nie było łatwo
powrócić w wiek XXI :( Składam w tym miejscu wszystkim uczestnikom najszczersze
podziękowania.
Prv.
Toublanc „Ricardo” Michelet 14 LA Volunteers
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz