„Pięciu wspaniałych”, z kraju Polan, będących przez trzy dni nie tylko duszą ale i ciałem żołnierzami z czasów amerykańskiej Wojny Secesyjnej, wybrało się w na trzy dni na Słowację w okolice przygranicznej miejscowości Bzince pod Jovorinou.
Celem było uczestnictwo w zaplanowanej imprezie rekonstrukcyjno-historycznej, pod hasłem „Bitwa o Cold Harbor1864”.
Bzince znajdują się obok Nowego Mesta Nad Vahom, a za pobliską górą, za sąsiada mają Czachtice, rodową siedzibę słynnej kobiety wampira Elżbiety Batory. Przystojni z natury rekonstruktorzy ACW muszą więc bardzo uważać w czasie nocnych wart, by nie dac się zjeść „pięknej władczyni”.
Największą atrakcją okolicy (poza piękną nieumarłą Dziedziczką) jest wzgórze ze sporym wypłaszczeniem, porośniętym trawą i poziomkami (jeszcze były zielone) a na zboczach gęstymi krzakami. Jest to idealne miejsce na plenerowe imprezy historyczne, z rewelacyjnym widokiem prawie dookoła.
Słowaccy gospodarze przywitali nas oraz grupy z Czech i Austrii, jak zwykle bardzo przyjaźnie. Tym razem dzięki Kapralowi przydzielono nam rewelacyjne miejsce, gdzie stanęły nasze trzy namioty. Czwarty zielonego jankesa Killerxcartoona, stanął w obozowisku Yankesów.
W sobotę wojskowa rutyna. Pobudka o 7, potem apel , kontrola stanu i wyznaczenie zadań na dzień. Po lekkim śniadaniu musztra aby się sadło nie odkładało i wymarsz do miasta.
W Bzincach niespodzianka. Władze przywitały nas na nowo zbudowanym placu, gdzie na zadaszonej „scenie” można było oglądnąć foto-wystawę z poprzednich czterech imprez.
Obecna okazała się rocznicową piątą.
Pokazaliśmy musztrę i oddaliśmy kilka salw co spowodowało, iż Yankesi złożyli broń!!! Musieliśmy ich namawiać, i obiecać , że nie będziemy nadmiernie brutalni ;)
Piękna słoneczna pogoda spowodowała, że powrót na górę był wyczerpujący. Dowództwo zadecydowało więc, że nakarmi nas przed bitwą. Był więc gulasz i napitek.
Pierwsza cześć bitwy po wielu manewrach okazała się zwycięska. Niestety później musieliśmy częścią (polsko-austryjacką) sił stoczy beznadziejną walkę z przeważającymi siłami niebieskich.
Wieczorem po dalszej musztrze, rozpoczęliśmy wreszcie rozmowy przy ogniskach i integrację z pozostałymi nacjami. Wszyscy byliśmy jak zwykle wściekli na oficerów i na braki w aprowizacji. Taki żołnierski los. Słowacy mają świetną logistykę. Nocny deszcz skończył się w niedzielę ok. 6:30, więc wstaliśmy regulaminowo, chociaż Kapral Szary Brat i tak nas „ochrzaniał”.
Snucie planów na przyszłość i podział obowiązków, zajął nam przedpołudnie. Potem to już tylko pakowanie i do „domu”. Wielkie dzięki dla kamratów: Gregoriusa, Sasa, Szarego Brata, oraz Killerxcartoona.
Peter
P.S. wielkie dzięki dla wielkiego Fiata Ducato!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz